Miałem skończyć wpis o Danii, ale na razie zdjęcia z mojego analogowego (teraz już archaicznego) aparatu czekają lepszych dni, aż zostaną wywołane i zapisane na cd, żeby je tu wrzucić. Nie wspomnę o czasie, bo nie sposób mi teraz się zorganizować pod kątem zdjęć - ważniejsze i pilniejsze mnie gonią prawie bez przerwy.
Zaległości mam wielkie, ale powoli zacznę nadrabiać - dziś o ostatnich (choć już dłuższą chwilę temu zrealizowanych) wyjściach w góry.
Czasem przychodzi taki dzień w życiu mężczyzny, że musi zdobyć jakiś szczyt. :)
Poddając się takiej myśli długo już we mnie kiełkującej, pojechałem sobie raz na Babią - z ekipą znajomych, z zaskoczenia trochę... Na szlaku było idealnie - mało ludzi, pogoda słoneczna i w zasadzie wszystko, co tylko potrzebne do udanego wyjścia w góry (co też miało miejsce :).
Jak mi ten wyjazd pokazał, można być z ludźmi, a jednocześnie się wyciszyć i (paradoksalnie) odpocząć od ludzi. Zwłaszcza, gdy się można napatrzeć niecodziennym widokom, które raczej mogą przypominać nadziemską perspektywę. Wspomnę tylko, bo pisać o tym nie sposób, że piękno natury to cud niezwykły i od jakiegoś czasu mam wrażenie, że to naprawdę boskie dzieło.
Drugi raz - samemu w Tatry Zachodnie.
Był to początek maja, jak widać na załączonych zdjęciach :)
i taka górska wiosna:
A na górze już nieco inaczej - w zasadzie bez "nieco".
Jak widać, fale upałów przed dwoma tygodniami do Tatr jeszcze nie dotarły.
Szlaki też niezbyt tłoczne, można spokojnie przechodzić i pochodzić.
Polecam tuż po majowym weekendzie taki wypad, nawet jednodniowy, choć kto nocował w schronisku (dziś coraz bardziej przypominającym górskie hoteliki niż dawne schroniska), potwierdzi, że to wieka frajda wyjść sobie rano, popatrzeć na góry i spokojnie iść dalej szczytami, bez potrzeby ponownego wspinania się.
No i na koniec - zdobyłem się na wyczyn, który już dawno zamierzałem zrobić. Po latach chodzenia, w końcu Giewont miałem po drodze. Aż nie mogłem uwierzyć, że się udało i zrobiłem pamiątkowe zdjęcie:
Pomyłka - miało być to poniżej :)
Szanowny Panie B.,
OdpowiedzUsuńWidzę u Pana dużą aktywność podróżniczą.
Fajnie =)
p.s. Natura jest niezwykłym cudem ;-)
Ja mam nawet pewność że to Boskie dzieło.
(I dlatego nieporadnie próbuję czasem coś o niej napisać).
ps2. A ta Babia to jakaś taka pogodna, rzekłabym nawet że jej nie poznaję ;-). Czyżby nie wiało? ;-)
Czasem gdzieś się udaje pojechać.
OdpowiedzUsuńNa Babiej rzeczywiście - był tylko wręcz niewyczuwalny wietrzyk w porównaniu do "normalnej" babiogórskiej pogody :D
Z tą nieporadnością to tak nie przesadzaj - jest całkiem przyzwoicie :)
;) ależ nam zafundowałeś zdjęciowe ochłodzenie... :) w sam raz na te upały :)
OdpowiedzUsuńP.S. bibi ;) dobre masz sposoby :) może poza górami (zupełnie nie potrafię się w nich zakochać), ale przecież zachcianki też warto spełniać :) trochę przekornie, ale jednak ;p
No tak wyszło, chłodno nieco :)
OdpowiedzUsuńWięc tym bardziej nie namawiam Cię do gór - nie każde zakochanie przychodzi tak samo szybko ;)
Może trzeba dojrzeć do tego zakochania :)
OdpowiedzUsuńP.S. bibi :) ale czy właśnie macierzyństwo jest polem do szaleństwa?? :) oto jest pytanie!
Mi, oczywiście - przecież w życiu to co mamy, nie tylko musi nas obciążać, może być twórcze i niekonwencjonalne, czyli szalone :D
OdpowiedzUsuń