sobota, 21 kwietnia 2012

Rakiety w górach

Wprawdzie zima już dawno minęła (przed chwilą za oknem słyszałem pierwszy grzmot wiosennej burzy), ale wpis zaczęty kiedyś, teraz mogę skończyć - miało bieżąco, ale "sytuacja nie sprzyjała".

Nie wiem, ilu jest fascynatów chodzenia po śniegu zimą i to w górach, ale wiem, że od tego roku dołączyłem do tego grona. Nie jest to jakaś wyczynówka, tylko zwykłe polskie Beskidy, niemniej jednak bardzo mi się spodobało.
Na pierwszy rzut poszedł Beskid Sądecki - z banalnego powodu. Otóż w całym Krakowie jak i w innych górskich miejscach nie było w wypożyczalniach rakiet, a ekipka w większości nie posiadała sprzętu własnego.
Została Krynica. Wybór okazał się bardzo dobry, bo mimo ferii, ludzi w górach jak na lekarstwo - wypoczynek mógł więc się nazywać wypoczynkiem.



Jak widać, śniegu nie brakowało, rzec by można, że już w samej Krynicy, mimo górskiego klimatu, nie wszyscy chyba byli przygotowani na taką łaskawość natury - tu szczególnie pozdrawiam kierowców nieużywających kilka dni swoich samochodów. :)

Oczywiście w okolicach wyciągów, którędy dwa razy przyszło nam iść, było zupełnie inaczej, ale potraktowaliśmy to jako rodzaj ciekawostki krajoznawczej :)



Choć już przy Jaworzynie Krynickiej (powyżej) nie bardzo było czego zazdrościć - ładniejsze widoki i lepsza temperatura była w części bardziej odludziowej niż tej ludziowo-turystycznej.


Samo chodzenie na rakietach....
...frajda dość oryginalna, biorąc pod uwagę fakt, że idzie się "na wyższym poziomie" i "trochę nad ziemią". Normalnie - co oczywiście przetestowałem - nawet po ubitym przez narciarzy czy skutery śnieżne szlaku w butach idzie się tak, że po 10 minutach czuć wytężoną pracę mięśni, które ratują zapadające się tak ok. 2 cm nogi. Niby niewiele, ale wystarczy, by wysiłek stał się odczuwalny; co dopiero tak iść 2 godziny...





A po drodze widoki nie z tej ziemi - 
niefrasobliwi turyści, 
którzy lata temu ugrzęzli w śniegu 
lub zostali sprowadzeni na manowce 
przez złośliwe górskie strzygi...

Było ich trochę i co dziwne -
pokazują się tylko zimą. 
Lato topi zimne szkody?


 Na szczęście słońce wiele cieni takich legend rozpraszało i raźniej szło się, przecierając szlak - choć raz zdarzyło się nam lekko skręcić i pójść nieco obwodnicą przez inny szczyt niż planowaliśmy. Różnica wynosiła tylko kilkanaście minut (to też jeden z uroków Beskidu Sądeckiego).







 Jeszcze słowo o schronisku w Wierchomli - jeśli ktoś chciałby, nie będąc w Tatrach, mieć na nie widok, to polecam, szczególnie przy zachodzie słońca. Gdy schodziliśmy, taki widok był niezłym bonusem po całodziennym kontemplowaniu szlaku w różnych odcieniach białości.




PS.
A do Leluchowa było tak blisko. Choć pewnie wiosną, latem... :)


10 komentarzy:

  1. Pierwszy rzut oka na tytuł powyższego wpisu doprowadził mnie do refleksji o astronomicznych aspiracjach autora...;) Być może dlatego, że przydarzyło mi się dziś kontemplować słońce zachodzące w perspektywie ul. Galaktycznej, która przedstawia sobą iście księżycowy(!) krajobraz;)

    Jeśli chodzi o zimowe chodzenie po górach, to zgadzam się w pełni - to świetna sprawa! I wcale nie musi być ekstremalnie, tak jak się to niektórym wydaje. Beskidy są w sam raz:) Choć przyznaję, że wpadanie w kopny śnieg powyżej kolan też daje sporo frajdy ;)) Rakiet jeszcze nie próbowałam, być może powinnam? Ponoć są jeszcze takie miejsca w Polsce, gdzie leży ponad metr śniegu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No prawda, mimo zimy Beskidy są bezpieczne (nie jest to poziom galaktyczny :)) - za wyjątkiem kiepskiej pogody.
      Jeśli tyko jest śnieg, to zostaje zaszaleć :)

      Usuń
  2. Zima na fotkach bardzo mi odpowiada i dziękuję za tę relację. Beskidy, czy nie - to jednak zimą góry są bardziej niebezpieczne niż wiosną, latem i jesienią. Obejrzałam film "Cisza" i raczej pozostanę fanką wirtualną tej białej pory roku.

    OdpowiedzUsuń
  3. Po tym filmie rzeczywiście raczej mało kto zapała chęcią do zimy. Ale warunki wtedy były szczególne - takie załamania pogody zdarzają się rzadko i na szczęście tylko w wyższych górach. Beskidom aż takie rzeczy nie grożą :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Niby to wszystko wiem, ale im starsza jestem, tym moje myślenie już nie jest tak abstrakcyjne jak kiedyś....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że to nie tylko kwestia wieku, czasem niektóre rzeczy trzeba sobie na nowo przypominać, mimo tego, że kiedyś wiedziało się o nich i były oczywistością.
      Trochę to takie "życiowe zapominanie" :)

      Usuń
  5. Kiedyś wszystko było oczywistością, teraz doświadczenia biorą górę... chociaż czasem zdaję się na intuicję :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też się wydaje, że doświadczenia z wiekiem odciskają najmocniejsze piętno na sposobie działania i myślenia. Nie zawsze jest to najlepsze. Ale intuicja, o której pisałaś, a czasem i też jakieś młodzieńcze porywy zaburzają szczęśliwie ten stan :)

      Usuń
    2. Dokładnie, chociaż w moim przypadku, te spontaniczne zrywy kończą się jakimś trudnookreślonym dołem...

      Usuń
    3. Może kiedyś dotrzesz to tego, co wykopuje ten niepotrzebny dół - wtedy będzie mniej wyboiście w życiu.

      Usuń