czwartek, 10 lutego 2011

...w państwie duńskim

Zaledwie minęło kilka dni od powrotu, a już czuję uciekające z pamięci detale.
Jest tego trochę, więc sobie i czytającym będę dawkował w rozsądnych ilościach. Dziś cz. 1.

Pierwsze wrażenie - już na lotnisku, ale też i później przez cały czas to porządek i spokój. Duńczycy wcale nie sprawiają wrażenia zbytnio przejmujących się życiem, a tym bardziej biegających; wręcz na odwrót; jak mówi mój znajomy: cenią sobie święty spokój. Przez parę dni ani w stolicy, ani poza nią, w innych mniejszych miastach, czy tym bardziej na prowincji, nie widziałem ani jednego Duńczyka, który gdzieś by się spieszył, nie mówiąc o podbiegnięciu, np. na przejściu dla pieszych. Tak przy okazji, bardzo dziwnie czuje się człowiek przyzwyczajony do tego, że zielone na przejściu zanim zniknie, pomruga choć ze dwa razy wcześniej. Tu nie ma tak - zielone i czerwone np. w połowie jezdni, ale bez paniki, czas jest dobrze wyliczony nawet dla tych, którzy wejdą trochę później.
Ale też przy przejściach dla pieszych czy przejazdach rowerów, kierowcy bezwzględnie się zatrzymują, są zawsze w sytuacji podporządkowanej - na początku trudno w to uwierzyć :)



No i rowery - druga Holandia. W zasadzie w samej Kopenhadze, jak na tę porę roku, to bardzo dużo. Do tego tyle ścieżek rowerowych - dwupasmówek - że aż się chce jeździć. Tak samo pomiędzy małymi miejscowościami, zamiast chodników, ścieżki rowerowe.
Być może wiąże się to z inną cechą tej nacji - oszczędnością. Są tak oszczędni, że nawet pieniądze mają oszczędne - z dziurką w środku (monety od 1 do 5 koron).




Inna sprawa, że po wojnie w latach pięćdziesiątych, w Danii była straszna bieda. Wtedy też miał miejsce początek pierwszej emigracji, zwanej buraczaną. Duńczycy jedli wtedy przede wszystkim buraki i nimi płacili tym, którzy u nich pracowali. Podobno właśnie ten okres był dla nich szkołą oszczędności, którą do dziś pamiętają. Ma to o tyle ciekawy skutek, że w zasadzie nie biorą kredytów. Domy, samochody i inne rzeczy kupują z oszczędności. Jest w tym też spore ułatwienie - na początku każdy Duńczyk płaci bardzo małe podatki, które rosną wraz z czasem zatrudnienia. To pozwala najpierw na tzw. dorobienie się, a później, kiedy już pieniędzy mniej człowiekowi potrzeba, na opłaty, które pobiera państwo.




Symbolem Kopenhagi jest syrenka - ciekawe, czy warszawska była wcześniej?
W każdym razie jest to najpopularniejsza hostessa duńska, bo w tym narodzie rywalek nie ma za wiele, a szkoda :)

C.D.N.

Cały wpis - we wszystkich częściach - dedykuję Wieśkowi, z podziękowaniem.

6 komentarzy:

  1. Piękna podróż, wspomnienia, chyba czuliśmy się podobnie, bo Dania zrobiła na mnie podobne wrażenie. Kiedyś o tym pisałam "Jutlandzkie mosty" może znajdziesz tam podobne emocje, a może nie. W każdym razie dziękuję za te kilka słów :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No tak, gdzieś mi uciekł Twój wpis o Danii. Wrażenia jak widzę niemal identyczne :)

    OdpowiedzUsuń
  3. no tak.. wojaży się=) musiało być fajnie...

    OdpowiedzUsuń
  4. Cóż, czasami człowiek musi - inaczej się udusi ;)
    Oj jest co wspominać, ale i też mam ochotę na więcej.

    OdpowiedzUsuń
  5. Bo Dania właśnie taka jest, spokojna, leniwa, ale obowiązkowa i systematyczna :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Pięknie, i tak spokojnie człowiek ma ochotę żyć:)

    OdpowiedzUsuń