Dziś to słowo zaczyna kojarzyć się z wysilaniem się, uprzejmością na pokaz, niepotrzebnym zabieganiem i tym podobnymi głupotami.
Nie wiem, skąd biorą się takie myśli - słyszę je czasem w niektórych rozmowach - czy to tylko wygodnictwo, czy lenistwo, tzw. nowoczesność negująca staropolską gościnność, czy jakaś bardziej wyrafinowana forma egoizmu?
Wiadomo, że gość narusza porządek domu - choćby samą swoją osobą, bo nie jest domownikiem, więc nawet nie chodzi tak "po domowemu", ale przecież chyba to jest istotą podejmowania innych: dawać to, co się ma i pozwalać to przyjmować tak, jak tego chce osoba odwiedzająca.
W sumie ta definicja jest jeszcze za obszerna, bo ujmuje inne możliwości, ale na razie nie mam w swoim quasi-filozoficznym wywodzie sił fizycznych i umysłowych na doprecyzowanie tego. Pomyślę jeszcze nad tym.
Lubię gości. Nie mam na myśli tu konkretnych osób - choć i takie mam czasem na myśli :) - ale po prostu ludzi, którzy mnie odwiedzają. Oni też swój czas w pewien sposób "marnują".
I zawsze mnie cieszy, jeśli ktoś się zjawi, choćby na 10 minut.
Dla mnie jest to oprócz najważniejszego, czyli spotkania się, jeszcze przygotowanie, które mnie mobilizuje do jakichś nowych aktywności - często kulinarnych :)
Konkluzja jest prosta: spotkania rozwijają - na wielu płaszczyznach :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz